Wszystko już było - tym banałem można zacząć praktycznie każdy z tekstów o modzie, kolejnych projektach i pomysłach. W końcu koszulka zawsze ma dwa rękawy (chociaż Ola Waś z Wearso udowodniła, że to nie takie oczywiste), pierścionek musi pasować na palec, buty - nadawać się do chodzenia (przynajmniej w teorii). I tak w natłoku torebk z frędzlami, hermesopodobnych kuferków i kopertówek z kontrastującym zamkiem trafiam na markę A man of few words, której projekty cechuje niesamowita prostota (to wszystko już kiedyś było?!) i… jeszcze większa siła.
Najpierw moją uwagę zwróciły kolory: musztardowo-żółta skóra przyciągała wzrok równie mocno, co głęboki granat i wiśniowa czerwień. Dalej - forma. Pozornie to modele, które dobrze znamy: ponadczasowa teczki, duży plecak. Mają w sobie miłą "sztywność" szkolno-biurowego uniformu. Prostokątne wycięcia (idealne na przełożenie dłoni) zachęcają do zrezygnowania z dodatkowego paska, kusi ich charakterystyczna, geometryczna sylwetka pozbawiona miękkich linii. Prostym (a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że szalenie wyjątkowym) torbom towarzyszą minimalistyczne portfele (skromne przeszycia pilnują trzech kieszonek i miejsca na kartę kredytową), "i-pokrowce" oraz idealne, granatowo-karmelowe rękawiczki (dlaczego tylko męskie?!). Wszystkie projekty powstają w Polsce, u lokalnych rzemieślników. Mimo niewielkiej liczby modeli przyznaję - rzadko trafiam na marki tak przemyślane. Nie mogę tego wpisu zamknąć słowami innymi, niż te znalezione u źródła: "few words, but with a lot of sense".
Zdjęcia - materiały prasowe
Ooo, torby piękne! Ciekawe jakie są w dotyku :>
OdpowiedzUsuńBardzo żałuję, że nie widziałam ich na żywo, ale na zdjęciach wyglądają świetnie. :)
Usuń