29 grudnia 2010

Cielecka w 'Twoim Stylu'

Zwykle na wywiady z aktorkami (niestety zazwyczaj jest tak, że te, które męczą magazyny, w ogóle nie są warte uwagi) spoglądam raczej mało przychylnym okiem, ale jak zawsze - są wyjątki. W tym wypadku to rozmowa z Magdaleną Cielecką w 'Twoim Stylu'. Miłym zaskoczeniem są także piękne zdjęcia. Ich wielkim plusem jest zapewne to, że aktorka wpisuje się w modelingowe kanony piękna i pozuje z charakterystyczną dla siebie lekkością. A zdjęcia nabytków vintage Magdy, przywiezionych z różnych krańców świata, wzbudzają moją zazdrość. Same perełki!

[zdjęcia można znaleźć w podanym poniżej linku]

Wywiad znajdziemy w 'Twoim Stylu' z Cielecką na okładce lub chociażby tutaj. Autorami zdjęć jest duet - Krajewska i Wieczorek. Nie trzeba nic dodawać. ;)

28 grudnia 2010

Kawałko

Ostatnio coraz rzadziej odczuwam jakiekolwiek większe zainteresowane kolekcjami młodych projektantów, nieznanych jeszcze w 'wielkim świecie'. Wrażenia są dwojakie - albo nuda i 'to już było', albo abstrakcja posunięta do tego stopnia, że zastanawiam się, co ja w ogóle oglądam i czy to, co brałam za spódnicę, nie jest jakimś zupełnie innym, nierzeczywistym wymysłem.


Za to moje zainteresowanie bez trudu zdobyła Ola Kawałko - jej kolekcja na obecny, jesienno-zimowy sezon już wcześniej zwróciła moją uwagę (zresztą spotkała się ona z wyjątkowo pozytywnym odbiorem nie tylko z mojej strony). Jednak to najnowszy, wiosenno-letni lookbook podbił moje serce. Proste formy, zdecydowane kroje, połączone z różnorodnymi materiałami idealnie się uzupełniają a całość wygląda na przemyślaną i dopracowaną w każdym szczególe. Z jednej strony projekty to 'wysokich lotów', z drugiej casualowa moda, w której bez problemu można wyjść z domu. Całość idealnie uzupełnia biżuteria Michała Wasiaka. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik!


Aleksandra idealnie wpisuje się w określenie 'młody i zdolny' - ta 20-latka uczy się w MSKiPU, ale jej nazwisko znajdziemy już w modowej prasie. A lista publikacji (jak na tak młodą projektantkę) jest imponująca - KMAG, Fashion Magazine, Fiasco Magazine, Exklusiv, dodatek Elle Polska Moda. Jej projekty można było oglądać także podczas tegorocznej edycji Fashion Business Conference w Warszawie. Relację z pokazu (poprzedzoną rewelacyjnym backstagem) można znaleźć na YouTube, a przygotowała ją zdolna Charlotte Rouge. (Przy okazji warto też zerknąć na modelkę z jej agencji - Meggie (04:07))



Często czytając opis kolekcji, stworzony przez projektanta i porównując go z jego dziełami zastanawiam się, czy na pewno ktoś nie podmienił zdjęć - ciężko odnaleźć elementy, które zostały wymienione. W przypadku Oli mogę podpisać się pod każdym jej słowem - rzeczy z pewnością są nieoczywiste, nowatorskie i, jak wspomniałam wcześniej, funkcjonalne.



W projektach Oli widać własny styl, który nie nudzi, a wprost przeciwnie - potrafi zaciekawić. Aż chce się więcej. I na więcej czekam, trzymając za panią Kawałko kciuki!



Zdjęcia oraz informacje pochodzą z profilu Aleksandry Kawałko na Facebooku - tutaj. Autorem pięknego lookbooka jest Łukasz Brześkiewicz, modelka to Nadia (Rebel), makijażem i włosami zajęła się Katarzyna Demale.

25 grudnia 2010

torebkowe grzeszki

Jeśli jest jakaś rzecz, której kupno sprawia mi większą przyjemność niż posiadanie nowej pary butów, to jest nią torebka. Ach, ile razy zdarza mi się wejść do sklepu z błogą nieświadomością, że wypatrzę tam swój wymarzony model! Ile takich miłosnych uniesień mnie już spotkało! Jeśli wybrankiem serca jest akurat praktyczny i pojemny 'worek' to ryzyko sercowego zawodu maleje, bo zakup mogę jakoś usprawiedliwić - przydatny i wygodny. Gorzej, jeśli to przebiegły kochanek, jakim jest kopertówka. Zauroczy. Rozkocha. Wydasz na to cudo ostatnie pieniądze..a potem przez pół roku szukasz okazji, by się z nim publicznie pokazać! Niestety, dla osób, które zwykle biorą ze sobą połowę swojego mieszkania (tak jak ja - nigdy nie potrafię zachować trójelementowej koncepcji klucze-portfel-telefon, nigdy!), kopertówka najlepszym pomysłem nie jest. Na szczęście od Sylwestra dzieli nas tylko kilka dni i możemy zapomnieć o pragmatyzmie, szczególnie, że potem czeka nas karnawał - jeśli więc zwykle brakuje nam argumentów na kupno, teraz możemy pozwolić sobie na takie szaleństwo. Wybór jest ogromny - od kruczoczarnych klasycznych modeli do tych bogato zdobionych cekinami albo wyjątkowym zapięciem (moim faworytem jest oczywiście kopertówka McQueena z uchwytem przypominającym kastet, jakiś czas temu widziałam całkiem ładną wariację na ten temat w River Island). Kolory, wzory, style - każdy znajdzie coś dla siebie. A prócz wielu zbliżających się okazji, do zakupu dodatkowo kuszą promocje - przeglądając strony internetowe wpadło mi już w oko kilka grzechów, które popełnię, jak tylko moja noga stanie w centrum handlowym.;)


Wszystkie zdjęcia pochodzą ze stron internetowych wyżej wymienionych sklepów i były dostępne w dniu pisania posta.
All those photos are from online store's websites and were used to promote those products.

22 grudnia 2010

Wesołych Świąt!

Efekty uboczne życzą wszystkim czytelnikom, przeglądaczom, podglądaczom i obserwatorom wesołych Świąt! Żeby spełniały się wasze wszystkie modowe marzenia, przeceny trwały wiecznie, rozmiar zawsze był idealny a buty wygodne. Samych miłych chwil w gronie najbliższych i spokoju na te długie, zimowe wieczory. A w Sylwestra niech szampan leje się strumieniami (najlepiej z tego) a Nowy Rok zaliczał się do tych jak najbardziej udanych!



Przepraszam, za taki bohomaz, ale takiej właśnie choinki Wam życzę, a niestety, obawiam się, że ciężko znaleźć jej zdjęcie w Internecie ;)

21 grudnia 2010

ogródek na palcu

Jeśli od zawsze pociągało Cię uprawianie ogródka a w wolnych chwilach wolisz zajmować się trawnikiem niż leniuchowaniem - Hafsteinn Juliusson stworzył coś dla Ciebie. Islandzki projektant wymyślił 'żywą' biżuterię, o którą trzeba zadbać, by mogła cieszyć nasze oczy. Ekologiczne cuda to srebrne doniczki, na których został umieszczony mały fragment mchu. O zwykłym pierścionku zapominamy w tym momencie, kiedy go zdejmiemy - o tym musimy pamiętać cały czas, bo kiedy nie nosimy 'żywych' ozdób, umieszczamy je w specjalnie przygotowanej miniaturowej 'szklarni'.
Dziwne? Dla niektóych zapewne tak. Trzeba jednak przyznać, że to oryginalne połączenie biżuterii z 'żywą zielenią', które przyciąga uwagę. A w jakim w ogóle celu powstało? Ręcznie robiona 'eko' biżuteria przeznaczona jest dla ludzi z wielkich miast, którzy nie spotykają się z zielenią na co dzień. Taki mały azyl w postaci własnego parku (a raczej jego miniaturki) na palcu. Może nie pójdziesz tam na spacer, ale jedno spojrzenie na taki gadżet na pewno poprawia humor...
Witryna sklepu w Mediolanie, biżuteria HAF - zdjęcie mojego autorstwa.

Warto rzucić okiem także na inne projekty tego islandzkiego (cudo)twórcy - np. napBooka, który rozwiązuje problem drzemki w pracy. Już o takim marzę!


Wszystkie informacje pochodzą z portfolio projektanta, do odwiedzenia którego zapraszam - tutaj oraz już klasycznie można polubić na Facebooku

16 grudnia 2010

piękno tkwi w prostocie

Kończąc czytanie najnowszego (i jednocześnie premierowego) numeru Ultra Żurnalu (zachęcam - całkiem ciekawa lektura), w głowie najbardziej utkwiła mi jedna z polskich marek, o której od niedawna sporo się słyszy (Dzień Dobry TVN, Elle, wspomniany wyżej Ultra Żurnal - to dopiero początek listy). La Mania staje się prawdziwą manią!



Przeglądając ich projekty, początkowo ma się ochotę powiedzieć 'nic odkrywczego'. Ich lookbook kojarzy się z ostatnimi zdjęciami kolekcji Zary. Prostota. Ale to właśnie tutaj znajdziemy urok La Manii. W końcu piękno tkwi w prostocie! Minimalizm, dokładność, estetyczność. Żadnych niepozszywanych brzegów, jak w (znienawidzonej przeze mnie) kolekcji Lanvin dla H&M. Żadnych udziwnionych, teatralnych form, jakie obecnie często dominują wśród wchodzących na rynek projektantów. Reinterpretacja dobrze znanych trendów, które mogą zachwycić ponadczasowością. La Mania to pięknie skrojone elementy, które można dowolnie ze sobą łączyć. To prostota wyrafinowana i daleka od nudy. W takie rzeczy warto inwestować, bo wspaniale wyglądają i teraz, i za 20 lat.



Gdyby ciuchy były czekoladkami to La Mania byłaby pralinką Lindt - może ma w sobie coś luksusowego, ale jest przystępna. Otwierając opakowanie nigdy się nie zawiedziesz. Tak jak w czekoladzie urzeka smak, zapach i konsystencja, tak w projektach może zachwycić dobór kolorów i poziom krawiectwa. Jeszcze jakieś cechy wspólne? Można się od nich uzależnić!

Na sukces La Manii pracują Magdalena Butrym (projektantka, której należą się owacje na stojąco) oraz nieco mniej modowo, a bardziej biznesowo - Joanna Przetakiewicz. Więcej informacji i kilka ciekawostek na ten temat można znaleźć na ich Facebooku a także w archiwalnym 'Dzień Dobry TVN' - tutaj.


Zniewalające ciuchy można znaleźć w mokotowskim butiku, ale jak fejsbukowa wieść niesie - najprawdopodobniej będą dostępne również w sprzedaży online. Warto więc zacząć oszczędzać...


Wszystkie informacje oraz zdjęcia pochodzą ze strony internetowej La Mania oraz ich profilu w serwisie Facebook.

14 grudnia 2010

heel condom

Miłość od pierwszego wejrzenia to jedno z uczuć, którego doświadczam wyjątkowo często. Szczególnie, kiedy na horyzoncie widzę kolejną parę powalających butów o równie powalającej cenie. Zwykle zachwycają mnie te wyjątkowe, zarezerwowane wyłącznie na specjalne okazje i zupełnie niepraktyczne. I co tu zrobić, kiedy wiem, że lepiej zainwestować w ponadczasową, klasyczną parę... Okazuje się, że na moje złamane serce jest lekarstwo! I nie chodzi mi tu o drugą miłość (zakup torebki jakoś łatwiej usprawiedliwić...), ale o gadżet o wdzięcznej nazwie heel condom.

Heel condom to bardzo praktyczny wynalazek - jednym kawałkiem materiału sprawiamy, że nasze buty nabierają zupełnie innego charakteru. Zdarty obcas w ukochanej parze szpilek? Wielkie wyjście, na które potrzeba czegoś naprawdę wyjątkowego? To nie problem - nakładka zasłoni wszystkie wady a nawet najzwyklejszy but wygląda jak z designerskiego butiku. Cena takiej przyjemności waha się między 20 a 30 USD, ale niestety, wysyłka ze Stanów kosztuje drugie tyle. Muszę jednak przyznać, że taki pomysł z pewnością wart jest swojej ceny!

Zdjęcia i informacje - Heel Condoms. Można też polubić ich profil na Facebooku.

11 grudnia 2010

feelc it

Filc. Wielu z nas na to mija go obojętnie, zapominając o jego ogromnym potencjale. Pozornie może kojarzyć się z czymś szarym i pospolitym. Jednak warto wiedzieć, że to jeden z najstarszych wyrobów włókienniczych, a pierwsze ślady jego użycia datuje się już na... 6500 lat p.n.e! Trzeba przyznać, że trochę się od tego czasu pozmieniało a jego 'twórczą moc' wykorzystuje się coraz szerzej. Obecnie filc używany jest do wyrobu stylowych gadżetów, z którymi ciężko się rozstać.

Wracając do wigilijnego wątku z poprzedniego wpisu - kogo nie uszczęśliwi taka niespodzianka pod choinką? Sama po raz pierwszy zetknęłam się z nim rok temu, kiedy na Święta zaskoczono mnie miłym upominkiem - parą ślicznych, filcowych kolczyków. Moja miłość rośnie za każdym razem, kiedy odkrywam kolejną taką wspaniałość. Wspomniane kolczyki, które często zaszczycają moje uszy, wykonane są przez Małgorzatę Hupert (FlowerFelt Design), absolwentkę ASP. Pełna gama kolorów (od delikatnych, pudrowych i romantycznych, do energetyzujących pomarańczy i zieleni), różnorodność (naszyjniki, broszki i kolczyki - choć wydają się podobne, każdy model jest wyjątkowy i różni się jakimś szczegółem) i staranne wykonanie sprawiają, że taka kwiatowa niespodzianka może urosnąć do rangi prezentu idealnego. Dodajmy do tego wyjątkową lekkość (moja para ma ok. 6 cm a uszy nie mają na co narzekać) oraz cudowną miękkość materiału, a przycisk 'dodaj do koszyka' wciska się sam!

Prace FFD można znaleźć między innymi w serwisie Decobazaar - tutaj.

Jeśli osoba, dla której szukacie prezentu nie przepada za takimi dodatkami, wybór filcowatych piękności nadal pozostaje duży. W końcu nie ma chyba na świecie kobiety, która odmówi prezentu w formie... torebki. Nie chodzi mi tu oczywiście o eleganckie opakowanie (chociaż trzeba przyznać, że bez niego prezent nie jest Prezentem!), a o nieodłączny element (prawie) każdej stylizacji. We Love Folk oferuje nam prawdzie perełki. Torebki z haftami ludowymi są bardzo różnorodne, od prostych, ale efektownych kopertówek, przez typowo 'uczelniane' modele, które zmieszczą wszystkie studenckie notatki. Gdyby komuś było mało - do kompletu znajdziemy nawet etui na telefon. Jeśli jednak folk to nie wasz klimat, warto zajrzeć do Joanny Figurniak. Jej torebki to gratka dla fanek minimalizmu i designu w szwedzkim stylu. Projektantka oferuje nam torebki, których różnorodność kolorów wynagradza nam małą ilość modeli. Projekty tej młodej artystki można zobaczyć między innymi w grudniowym Elle Decoration, warto więc zaopatrzyć się w jeden egzemplarz, zanim zrobi się o niej naprawdę głośno!


We love Folk sprzedaje swoje prace w Pakamerze.


Prywatna strona Joanny Figurniak to także sklep z jej projektami.

A na deser - same słodkości. Poprzednie propozycje mogły was nie przekonać (chociaż mnie zauroczyły i dopisuję je na listę swoich miłostek), ale obok tego żadna fashionistka nie powinna przejść obojętnie. Odkąd wyemitowano pierwszy odcinek serialu 'Plotkara' było jasne, że opaski staną się hitem. Na efekty nie trzeba było długo czekać - większość kobiet ma już chociaż jedną w swojej szafie. Wybór jest ogromny, ale projekty Anny Pięty (które oscylują między byciem opaską a byciem stroikiem i przedmiotem kultu jednocześnie) zdecydowanie się na ich tle wybijają. Minimalistycznie i stylowo, a jak pisze o swoich pracach Ania - to "czysty pragmatyzm zamknięty w formę niepraktycznego przedmiotu". Z mojej strony wielki plus za obietnicę niepowtarzalności - każda opaska jest wyjątkowa. Taki gadżet warto mieć! Niejedna głowa będzie nim zachwycona.


Wśród innych cudów, które znajdziemy w Licoreese, są też opaski Ani.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z wyżej wymienionych stron projektantów, tak jak informacje na ich temat.

30 listopada 2010

...a święta tuż tuż

Za oknem biało,temperatura spadła (dużo) poniżej potrzebnej do normalnego funkcjonowania, do sklepów już jakiś czas temu zawitały choinki, łańcuchy i lampki. To chyba znak, że do Świąt zostało naprawdę niewiele.
Mimo że nadszedł czas, by w końcu powiedzieć 'tak' jednym z dwóch kochanków na sezon zimowy, którzy zapewniliby mi życie w dostatku (albo przynajmniej w cieple), moje myśli kierują się w stronę czegoś dużo przyjemniejszego i nieco mniej praktycznego. Odkładam więc moje dylematy odnośnie futra i kożucha na bok (chociaż zapewne niedługo wrócą) i przywołuję te odnośnie kreacji wigilijnej. W ten specjalny dzień w roku, który spędzamy (a przynajmniej tego wszystkim życzę) z bliskimi nam osobami, warto poczuć się wyjątkowo. Moim faworytem (i jednocześnie częścią tegorocznego planu) będzie mała czarna - nie ma nic bardziej klasycznego, bezpieczniejszego... a jednocześnie powalającego (oczywiście w ten sposób, w jaki można powalić na kolana swoich długo niewidzianych rodziców, teściową albo babcię). Mała czarna nie jest perfekcyjna, ona jest perfekcją - dodaje pewności siebie, maskuje wszystkie mankamenty figury, pasuje na każdą okazję (więc jeśli w pośpiechu zapomnisz spakować do walizki sukienki na Sylwestra - problem z głowy!). Pole do popisu jest ogromne, sklepowe wieszaki uginają się pod różnorodnymi projektami. Inspiracje? Lata 20-te i projekty Coco Chanel, ponadczasowa Audrey w ' Śniadaniu u Tiffany'ego' czy femme fatale Diora? Pomysły można wymieniać bez końca. Sama mam tylko jeden problem... którą wybrać?



Zdjęcia sukienek pochodzą ze stron www wymienionych sklepów i były dostępne w ofercie podczas tworzenia posta.
Those photos are from online stores, named under dresses. If you have rights to use them and don't want to see them here - please contact me.

27 listopada 2010

Mandy Aurélia

Gdy przeglądamy dowolne czasopismo o modzie, wielokrotnie zwracamy uwagę na sesje zdjęciowe. Podziwiamy jej efekty końcowe, czasem jesteśmy zachwyceni, czasem nam się podoba (ale tylko trochę), kiedy indziej nie. Jednak wiele z nas (przyznam szczerze, że do niedawna sama w ogóle o tym nie myślałam) nie zdaje sobie sprawy, ile ludzi kryje się za takim fotograficznym cudotwórstwem. Przystojni modele i piękne modelki i zdolni fotografowie to dopiero początek. Stylistki (a najlepiej jeszcze projektantka, która dostarczy czegoś wyjątkowego i przy okazji spojrzy na całość swoim krytycznym okiem), wizażystka, fryzjerka... Mając na myśli magazyny pokroju 'Vogue' to zapewne początek listy. W końcu sesję trzeba przygotować (np. znaleźć miejsce czy inspiracje, co nie zawsze jest przecież zadaniem fotografa), magia Photoshopa nie pominie żadnego zdjęcia, które trafia do szerszego grona odbiorców. Lista osób, które biorą udział w całym procesie produkcji rośnie i rośnie. A gdyby wszyscy ci ludzie zniknęli, fotograf został sam na sam z modelką czy modelem? Chaos, katastrofa! Zamiast pięknych sesji przeglądalibyśmy w gazetach puste lub (ewentualnie! bo co tu pisać, kiedy nie ma zdjęć, inspiracji!) zadrukowane tekstem strony. Żadnej magii.

Na szczęście są jeszcze artyści, którzy potrafiliby z powyższej sytuacji wybrnąć. Zapewne takich ludzi można znaleźć wielu, ale to właśnie Mandy Aurélia oczarowała mnie swoją samowystarczalnością. Człowiek-orkiestra. Pani fotograf, stylistka (w tym fachu biję jej najgłośniejsze brawa), wizażystka i fryzjerka... Znalezienie miejsca, opracowanie każdego elementu (zaczynając od najważniejszego -pomysłu, a na kolorze lakieru do paznokci kończąc) - to nie problem. Rzadko kiedy można spotkać kogoś z takim (godnym pozazdroszczenia) samozaparciem i wachlarzem talentów. Każdy, kto chociaż raz próbował zorganizować sesję (lub jakąś jej część) zapewne wie, ile problemów może to sprawić...


Wracając do prac Mandy Aurélii - naprawdę niewiele brakuje im do żurnalowego poziomu. W każdym jej projekcie jest coś wyjątkowego. Nie ma tutaj zgrzytów - uroda modelki idealnie pasuje do pomysłu, fryzura i makijaż do ciuchów a ciuchy do miejsca. Jednocześnie żadna sesja nie nudzi, nie ma tu miejsca na powtarzające się, monotonne motywy. Są za to odważne elementy i zaskakujące połączenia. Wszystkie trafione.


Zanudzanie jakimkolwiek dalszym opisem nie ma sensu. Zachęcam do obejrzenia całego jej
portfolio - naprawdę warto!



Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Mandy (link). Zapraszam także na jej fanpage.

20 listopada 2010

klasyka A.L.C.

Są takie dni, kiedy lubię pogrążać się w marzeniach. Otwieram wtedy okno przeglądarki, wchodzę na stronę sklepu Net-a-porter i kupuję, kupuję, kupuję. Szał zakupów trwa dość długo, bo wybór jest fenomenalny. Jedynym minusem takich chwil zapomnienia jest to, że niestety, póki zasobność portfela nie pozwala mi na tak wielkie przyjemności, muszę zadowolić się wyobrażaniem sobie luksusowych kreacji w mojej szafie. A jeszcze lepiej na mnie.

Podczas ostatnich 'zakupów' natknęłam się na tajemniczego projektanta 'A.L.C.'. Wstyd (albo i nie, bo nie udało mi się jeszcze ocenić, jak bardzo jest na świecie znany) się przyznać, ale te trzy magiczne literki, pozostawały w mojej głowie tylko literkami i brzmiały raczej jak odmiana broni masowego rażenia, niż cokolwiek związanego z przemysłem odzieżowym. Na szczęście z pomocą przyszły Google. Tajemniczy skrót to marka amerykańskiej projektantki, która ukończyła Parsons School of Design, Andrei Lieberman. Wcześniej znana była w USA jako stylistka, ale od 2008 roku projektuje ciuchy pod własną marką. Net-a-porter wskazuje na etniczne inspiracje w jej kolekcji, których niestety nie dostrzegam, ale muszę się zgodzić z innym ich stwierdzeniem - świetny wybór prostych rzeczy, których krój zachwyca. Sylwetki, które ze zdjęć przekonują nas, że będą wyglądać bajecznie, niezależnie od figury. Uwielbiam ciuchowe podstawy, które nigdy nie wychodzą z mody i choć nie prezentują sobą niczego wybitnie odkrywczego, potrafią zauroczyć. Tak jest właśnie z projektami A.L.C.





Czekam z nadzieją na dzień, kiedy moje fundusze pozwolą na zrealizowanie takich przyjemności. A wtedy w mojej szafie z pewnością zawiśnie kilka (lub kilkadziesiąt) pomysłów Andrei Lieberman.


Wszystkie zdjęcia oraz informacje na temat A.L.C pochodzą ze strony sklepu internetowego Net-a-porter. // Photos are from net-a-porter website and were used to promote the label and this shop.

17 listopada 2010

Aleksandra Kucharczyk

Bardzo często zdarza mi się, że upodobam sobie jakiś motyw, ale po krótkim czasie stwierdzam, że to jednak nie to. Dana rzecz cały czas mi się podoba, ale czuję, że czegoś jej brakuje. A kiedy zaczynam widywać podobne egzemplarze na ulicy... cała reszta jej początkowego czaru gdzieś umyka. Taki schemat powtórzył się dla mnie w przypadku bawełnianych wisiorów, przypominających trochę szal. Ponieważ do naszych szaf wkroczyły już stosunkowo dawno, powoli zaczynałam o nich zapominać. Dopóki nie trafiłam na coś, co stanowi ich dużo bardziej spektakularną, misterną i przemyślaną wersję. Coś o wiele lepszego!





Ozdobne, nieco biżuteryjne motywy. Unikatowe, minimalistyczne - a ponad wszystko piękne. Nie brakuje im niczego. Taki gadżet jest szalenie fotogeniczny i wystarczy, by urozmaicić każdą stylizację. Pomysłowy motyw wyszedł spod rąk Aleksandry Kucharczyk. Ta młoda i zdolna warszawianka, choć w planach nie miała kariery projektantki a... weterynarza, obecnie studiuje na II roku MSKPU (wśród ich absolwentów możemy znaleźć m.in. Annę Pitchouguinę, Katarzynę Konieczkę) Osiągnięcia? W tym roku udało jej się dojść do finałów OFF Fashion - "Miasto - 5 rano". Wśród swoich inspiracji wymienia dwie najważniejsze - kobietę (sama przyznaje, że jej zmienność i nieprzewidywalność umożliwiają wiele różnorodnych interpretacji) oraz przyrodę (której można przypisać te same cechy, co kobiecie;)).



Wracając do pięknych elementów - złożone z pasków materiału, tworzą ciekawą i stabilną konstrukcję, której jednocześnie nie brak miękkości linii, łagodzącej całość projektu. Chyba nie mogę napisać o nim już nic więcej, prócz tego, że chętnie widziałabym taki gadżet we własnej szafie :)


Zdjęcia pochodzą z Portfolio Aleksandry w serwisie MaxModels.pl, a wszystkie informacje na jej temat - od samej projektantki, której serdecznie dziękuję za ich udostępnienie.:)

14 listopada 2010

Blahnik po polsku

Manolo Blahnik - której kobiecie nie bije mocniej serce na myśl o tym projektancie? Powodem tej fascynacji nie jest jednak ani jego hiszpańskie pochodzenie (urodził się na Wyspach Kanaryjskich!), ani wykształcenie (studia w Genewie a następnie w Paryżu) czy znajomości (w końcu ubieranie stóp gwiazd zapewne stwarza pewną zażyłość...).

To tylko buty. A raczej AŻ buty - wyglądają jak małe dzieła sztuki. Dopieszczone i przemyślane, często szokujące. Po prostu wyjątkowe. Jego butów nie da się nie kochać. Uwielbiają je nawet postacie z filmów czy książek, choćby główna bohaterka Seksu w wielkim mieście (tu czy tu).

Miła niespodzianka - Manolo zaprojektował buty, które noszą dumną nazwę Poznań. Niestety, nie są dostępne w Polsce. Kosztują (bagatela!) około 3 500 zł.
Po kimś tak twórczym jak Manolo, spodziewałabym się czegoś nieco bardziej wymyślnego (jeśli ktoś nie wie o czym mówię.. polecam zapoznanie się ze szkicami jego projektów - są po prostu fascynujące!), ale trzeba przyznać, że sam gest docenienia Miasta Doznań - bardzo miły. Na liście polskich wyróżnionych znalazły się także Suwałki i Łódź - które podobają się wam najbardziej? Moim faworytem mimo wszystko zostaje Poznań ;)

6 listopada 2010

osowiała jesień

Dni stają się coraz krótsze, a wyjście bez szalika trzeba pokutować kilkudniowym katarem. Nic dziwnego, że czujemy się osowiali, bo... nawet trendy się tak czują. W końcu sowy podbiły wszystko, co podbić mogły - koszulki, oversize'owe swetry, dopasowane sukienki i różnorodne dodatki (także te do domu, moim faworytem jest ten kubek podróżny, niestety niedostępny w Polsce). Motyw w zbyt dużej ilości może wydawać się nieco infantylny, dlatego preferuję go w wersji minimalistycznej, stonowanej. Zakup sowiej biżuterii na pewno umili jesienny dzień i urozmaici każdą stylizację. A jeśli ktoś naprawdę lubi sowy i kocha kobiece dodatki - torebka Judith Leiber (dostępna na Net-a-porter) to spełnienie marzeń :)


Zdjęcia produktów pochodzą ze stron internetowych sklepów.
I used photos avaliable on those stores' websites to promote their products.

31 października 2010

w dużym skrócie o fotografii mody

Jadąc do szkoły, pracy czy na uczelnię widzimy billboardy popularnych sieciówek, gdy przeglądamy prasę (nie tylko kobiecą!) spoglądają na nas modelki reklamujące modne w danym sezonie ubrania, w sklepach znajdziemy katalogi pełne zdjęć, które pokazują obowiązujące trendy...a po wpisaniu w Google "fotografia mody" mamy ponad 3 miliony odnośników (ale gdy tylko zmienimy język i wprowadzimy "fashion photography" liczba podskakuje do.. 174 000 000 wyników- to już brzmi imponująco!). Może to skromne, ale według mnie wystarczające argumenty, żeby określić skalę i popularność tej dziedziny fotografii. Ale czy kiedykolwiek zastanawiamy się nad tym, jaki był jej początek? Zapewne nie.

Przenieśmy się więc do XIX wieku. Początkowo technika nie pozwalała na masową produkcję odbitek, ale już w roku 1856 opublikowano album zawierający 288 fotografii pewnej toskańskiej szlachcianki, którą uznaje się za... pierwszą modelkę. Virginia Oldoini, bo tak właśnie się nazywała, została sfotografowana przez Adolpha Brauna w jej oficjalnym stroju dworskim. I właśnie od tego wszystko się zaczęło.



Virginia Oldoini - pierwsza modelka, pierwsza fotografia mody.
Trochę się od tego czasu pozmieniało ;)

Technika mknęła do przodu, dzięki czemu już na początku XX wieku fotografia stała się bardziej dostępna i wykorzystywana w różnych magazynach. Kolebką tego rozwoju była oczywiście Francja (bo jeśli chodzi o modę, to Francuzi rzeczywiście mają niesamowity gust!). W 1911 pewien fotograf, Edward Steichen, został poddany próbie przez swojego wydawcę - miał wypromować modę, używając przy tym fotografii. Wykorzystując wspaniałe projekty Paula Poireta Steichen podjął się wyzwania i wykonał odpowiednie zdjęcia, które ukazały się w kwietniu 1911 (w Art et Décoration - magazyn cały czas istnieje!). I właśnie te prace przez wielu są uważane za pierwszą współczesną fotografię mody.

Lata uciekały, obyczaje i kanony piękna ewoluowały a fotografowie zmieniali się. Jeśli ktoś interesuje się fotografią lub modą (albo tak, jak ja - jednym i drugim!), na pewno zna takie nazwiska jak Richard Avedon czy Helmut Newton - niezaprzeczalnie wnieśli oni wielki bagaż wspaniałych prac i inspiracji do fotografii, a do fotografii mody w szczególności. Odwołać można się i do naszych rodaków, w końcu Polacy również mieli wpływ na rozwój tej dziedziny (ciekawostka - czy wiecie, że znany fotograf, Peter Lindbergh urodził się w Lesznie, niedaleko Poznania?). Z współczesnych nam fotografów obowiązkowo należy wymienić Tyszkę czy Wolańskiego. Niestety, w moim przypadku sprawdza się pewna prosta zasada, która dla wielu może brzmieć jak cliché - co za dużo,to niezdrowo. Medialny szum jednych zaintryguje i zachęci, innych odrzuci. Sama zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy, dlatego między jedną popołudniową kawą a drugą wolę przeglądać prace artystów, o których na nieszczęście (albo i na szczęście), świat jeszcze nie słyszał i nikt nie oszalał na ich punkcie (no, może prócz mnie!). A z pewnością warto o nich usłyszeć i co ważniejsze - zobaczyć ich prace.

Pierwszą panią, którą być może już ktoś zna, jest Aleksandra Zaborowska. Ciężko napisać coś o fotografii Oli, by nie zabrzmiało to banalnie, bo w końcu wychwalać potrafi każdy. Przeglądając jej prace widać dobrą technikę, wspaniały i godny podziwu rozwój, świetnie zrealizowane pomysły, idealny dobór modelek... i wiele innych elementów, które zachwycają. Takie fotografie można spotkać wszędzie - to w końcu powinno charakteryzować dobre zdjęcie mody. Jednak jej prace odróżnia jedno, najważniejsze. Uczucie. Ola potrafi czarować, tego jestem pewna. Nieważne, czy wykonuje autoportrety (nie znam innego fotografa, który tworzy takie cuda!), czy zdjęcia fashion, będące zleceniem od projektanta, od razu widać, że wkłada w to całą siebie. I do tego samego zmusza ekipę, potrafi wykrzesać z modelki tyle uczuć, ile tylko chce. I jakie chce. Umiejętność godna podziwu.





Martyna Galla - mówi wam coś to nazwisko? Skojarzenie z Dilemmas Magazine jak najbardziej poprawne, bo to właśnie ona wykonywała jedną z sesji do tego internetowego magazynu (Wydanie zimowe, 2009). Najbardziej urzekające są opowiadane przez nią historie - nieprzypadkowo tak nazywa się jeden z działów na jej stronie. Kilka zdjęć z danej sesji potrafi powiedzieć więcej, niż niejeden film czy książka. Dobór modelek, ciuchów i miejsca - perfekcyjny. Obok takich zdjęć nie przechodzi się obojętnie. Ciężko zamknąć okno przeglądarki.





Żeby nikt nie posądził mnie o dyskryminację płci - Sebastian Ćwik. Kiedyś natknęłam się gdzieś na krótką wzmiankę na jego temat, która szczerze mówiąc w 100% oddaje to, co o nim sądzę - młody i piekielnie zdolny. Ciężko napisać o nim coś więcej, prócz tego, że skrycie podkochuję się w jego zdjęciach.. ale nie powinnam o tym pewnie wspominać, więc po prostu - to trzeba zobaczyć. Moda w jego wykonaniu smakuje wybornie.




Sebastian Cviq Photography

Informacje dotyczące historii fotografii pochodzą z internetu (głównie angielskojęzyczna Wikipedia). Fotografie 3 opisanych artystów pochodzą z ich portfolio, linki powyżej.

19 września 2010

Tony Cohen

Zjawiskiem powszechnym i raczej normalnym jest to, że niektóre rzeczy w ogóle nie zostają w naszej pamięci, kiedy inne przylegają do niej tak bardzo, jak to tylko możliwe. Przykładem obrazującym to drugie (w moim wypadku) był pokaz Tony'ego Cohena, na który trafiłam zupełnie przypadkiem... i do teraz w mojej głowie zadomowiły się jego sukienki ! (A konkretniej tylko wyobrażenie o nich.. niestety.)


Jeśli to imię mówi wam mniej więcej tyle, co mi jeszcze kilka dni temu.. śpieszę z pomocą. Tony Cohen to projektant pochodzący z Amsterdamu, który zamiłowanie do mody ma we krwi. Jeśli było się wychowywanym w rodzinie, w której ojciec zajmował się modą kobiecą a babcia szeroko pojętym handlem perełkami vintage... cóż, nie było innej drogi! Chociaż Tony niezaprzeczalnie miał talent i pracował w branży,na poważny początek przygody trzeba było jeszcze troszkę poczekać. Dopiero w 2004, po współpracy z kilkoma firmami, stało się - powstała marka TONYCOHEN.

[zdjęcia dostępne na stronie www.tonycohen.com]

Kolekcja, która zauroczyła mnie w telewizji to Jesień/Zima 2010-2011. Gdybym miała podsumować ją w kilku słowach, zapewne powiedziałabym : prostota, kobiecość, drapowania. W kolekcji czuć coś ostrzejszego, może to przez stanowcze dodatki (np. skórzane paski) czy dominujące ciemne barwy - ma prawo kojarzyć się rockowo, bo projektant za jedną z inspiracji uznaje właśnie muzykę. Jednak jest to rock dojrzały i pozbawiony tandety. Wśród innych inspiracji wymienia także zapach kwiatów i kadzideł, kwiatowe wzory czy ..drapowania zasłon. To ostatnie widoczne jest w większości projektów.

[zdjęcia dostępne na stronie www.tonycohen.com]

Warto zajrzeć na stronę i obejrzeć jego drugą kolekcję, żeby przekonać się, jak potrafi bawić się wzorami, materiałami i krojem. Jednak moje serce definitywnie podbija kolekcja jesienno-zimowa.. jedyne co pozostało, to zaprosić wszystkich do jego amsterdamskiego butiku i... mieć nadzieję, że sama się tam znajdę!

Wszystkie informacje o projektancie oraz cytat pochodzą ze jego strony internetowej - tony-cohen.com. Pokaz kolekcji jesienno-zimowej można także obejrzeć w serwisie YouTube