Kilka dni temu oczarowała mnie fotografia, na której ognistowłosa modelka w golfie opiera się o ścianę. W jej spojrzeniu jest jednocześnie coś wyzywającego i delikatnego. Łączy przeciwieństwa. Nie mogłam oderwać wzroku od zdjęcia, bo nasuwały się kolejne i kolejne skojarzenia. Nie tylko o samej modelce, ale także kolekcji, bo fotografia pochodzi z najnowszej, jesienno-zimowej kampanii Aleksandry Kucharczyk.
Mam wrażenie, że kolekcje Oli, tak jak uroda modelki, opierają się o dwie skrajności. Z jednej strony projektantka pokazuje kobiece, rozkloszowane spódnice i zwiewne sukienki (kolekcje wiosenno-letnie), ale zimą przechodzi do czerni, szarości i luźnych, "owijaczowych" form. Najpierw pomyślałam, że to błąd, bo w końcu marka powinna wyróżniać się określonym stylem. Ale powinna też uwzględniać to, co dzieje się na rynku. A w końcu jesień to królestwo zgaszonych kolorów, w których chowamy się aż do pierwszych słonecznych chwil. Im dłużej przyglądam się tym ubraniom, tym bardziej upewniam się w tym, że odpowiadają naszym "zimowym potrzebom" - ciepłe, wygodne, łatwe w noszeniu. I chociaż nie jestem w stanie zaakceptować dresowego kompletu (czy tylko ja mam ochotę na odpoczynek od wszystkich dresopodobnych form?), to prawdziwe umiejętności projektantki widoczne są w świetnie uszytych płaszczach i kurtkach. Niby luźne, ale świetnie dopasowane, niby szerokie, ale nie burzą proporcji. Ale w kolekcjach Oli najbardziej zastanawia mnie coś zupełnie innego. Chociaż jestem zwolenniczką praktycznego podejścia do mody, to mam wrażenie, że wszystkie projekty łączy klamra... uczuć. Bo jest w tych ubraniach jest jakaś tęsknota, coś, czego nie da się dotknąć. I chyba właśnie w tym tkwi siła jej marki.
Wszystkie zdjęcia - Ida Strzelczyk, modelka - Alex/United4Models, makijaż, fryzury i stylizacja - Małgorzata Ejmocka. Zapraszam na fanpage i stronę projektantki.
Mam wrażenie, że kolekcje Oli, tak jak uroda modelki, opierają się o dwie skrajności. Z jednej strony projektantka pokazuje kobiece, rozkloszowane spódnice i zwiewne sukienki (kolekcje wiosenno-letnie), ale zimą przechodzi do czerni, szarości i luźnych, "owijaczowych" form. Najpierw pomyślałam, że to błąd, bo w końcu marka powinna wyróżniać się określonym stylem. Ale powinna też uwzględniać to, co dzieje się na rynku. A w końcu jesień to królestwo zgaszonych kolorów, w których chowamy się aż do pierwszych słonecznych chwil. Im dłużej przyglądam się tym ubraniom, tym bardziej upewniam się w tym, że odpowiadają naszym "zimowym potrzebom" - ciepłe, wygodne, łatwe w noszeniu. I chociaż nie jestem w stanie zaakceptować dresowego kompletu (czy tylko ja mam ochotę na odpoczynek od wszystkich dresopodobnych form?), to prawdziwe umiejętności projektantki widoczne są w świetnie uszytych płaszczach i kurtkach. Niby luźne, ale świetnie dopasowane, niby szerokie, ale nie burzą proporcji. Ale w kolekcjach Oli najbardziej zastanawia mnie coś zupełnie innego. Chociaż jestem zwolenniczką praktycznego podejścia do mody, to mam wrażenie, że wszystkie projekty łączy klamra... uczuć. Bo jest w tych ubraniach jest jakaś tęsknota, coś, czego nie da się dotknąć. I chyba właśnie w tym tkwi siła jej marki.