Bardzo nie lubię, kiedy w opisie kolekcji polskich projektantów, ktoś bardzo mocno odwołuje się do rynków zagranicznych. Mam wrażenie, że zwykle spowodowane jest to kompleksami - albo pojawia się fala krytyki (a przecież trawnik sąsiada zawsze jest bardziej zielony!), albo komplementy sugerujące, że ciągnie nas do "zachodu". A jednak sama po pokazie Mariusza Przybylskiego White Wolf na sezon jesień-zima 2016, pomyślałam, że było naprawdę… światowo. Od choreografii i scenografii, po stylizacje. Trudno o inny komentarz.
Wystarczyło kilka sylwetek na wybiegu - nie trzeba było widzieć nazwiska, żeby rozpoznać ich autora. Charakterystyczne, kolorowe printy w mocnych zestawieniach, dopasowane sukienki, świetne kurtki, idealnie skrojone żakiety. Na uwagę zasługują szczególnie te ostatnie. Mocno zdobione, klasyczne, wzorzyste - miałam wrażenie, że chociaż to podobne fasony (z nieczystym sumieniem przyznaję, że nie byłam w stanie określić, czy są one identyczne, czy tylko zbliżone), to każdy z nich zasługuje na chwilę uwagi. Może właśnie dzięki powtórkom nie odczuwało się przesytu od mnogości kolorów, faktur, zdobień? Nie wiem, wiem za to, że wszystkie żakiety z własnej szafy (właśnie sprawdziłam - dokładnie 11 sztuk) oddałabym za jeden model z metką Przybylskiego. Podobnie mogłabym powiedzieć o kurtkach - szczególnie męskich, chociaż zdawało się, że najszybsze bicie serca zapewniły modele wykończone miękkim futrem. Ostre cięcia i misterne aplikacje oraz błyszczenia przywodziły na myśl tak głośną ostatnio kolaborację H&M i Balmain - czy po zobaczeniu tych propozycji ktokolwiek naprawdę miałby ochotę sięgać po rzeczy z sieciówki? Myśląc o detalach, nie mogłabym pominąć charakterystycznych frędzli, które raz zdobiły uszy modelek, kolejnym - żakiety, sukienki, spódnice. Przez głowę przemknęły stroje torreadorów; w długich sukniach linie przywodziły na myśl wielkie, pełne falban spódnice do flamenco. A może to tylko energetyczna paleta kolorów (od granatowo-pomarańczowych, drobnych pasów, po florystyczne motywy głównie w odcieniach zieleni i kobaltu) złudnie przeniosła moje myśli w stronę Hiszpanii? Chociaż ich połączenia zasługują przynajmniej na trzy akapity (szczególnie w zestawienie z błyszczeniami - cały czas zastanawia mnie, jak przy takiej ilości błyskotek można było zachować elegancję i brak przepychu), dobrze patrzy się również na czerń: mocne wstawki (rozdzielające kolory pasy), asymetryczne linie (raz w oryginalnie ciętych połach marynarek, innym razem - w cięciach spódnic) warstwowe, męskie sylwetki. Te ostatnie idealnie skrojone i dopasowane tak, że wzbudzały jeszcze większe emocje, niż damska część kolekcji. I chociaż co sezon projektant porusza się w tej samej estetyce, co sezon sprawia mi to wizualną przyjemność. A czy nie o to chodzi?
Zdjęcia - niezastąpiony Marek Makowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz