Mówią, że naśladownictwo jest najszczerszą formą pochlebstwa. Od siebie dodam, że dla projektanta największym komplementem powinny być nie przychylne recenzje i miłe słowa, a raczej… ponowne zakupy. Trudno ukrywać, że do Rilke pasuje i jedno, i drugie.
Koronkowej bielizny na rynku nie brakuje: co chwila atakuje mnie jakiś miękki stanik z wątpliwej jakości materiału. Chociaż tylko dla wybranych (czyli tych, którzy nie mogą pochwalić się specjalnie obfitymi kształtami), zyskuje na popularności. Może to kwestia mody, a może napędził ją sukces Rilke? Po wyróżnieniu od magazynu Elle pojawiło się wiele marek, ale bliższy kontakt często zdradza braki: średniej jakości koronki, słabe odszycie, brak pomysłu (a co ważniejsze - uczucia). A nowe modele Rilke? Jak co sezon: perfekcyjnie wykonane, ponadczasowe i piękne. To zdecydowanie ten element mojej garderoby, po który co rano sięgam z nieukrywaną przyjemnością. Tym razem Rilke wraca z (nie taką) niewinną bielą: zmysłowym koronkom towarzyszą słodkie grochy i elastyczne paski. A te raz krzyżują się z przodu, innym razem tworzą ciekawe wzory na plecach. Idealne do letnich sukienek - tylko błagam, nie tylko na wieczór! Jest też klasyczna czerń, która nie może się zdecydować: chciałaby odkrywać czy raczej pokazywać? Wiem jedno: Agent Provocateur może się schować. Wybieram Rilke. To jest bielizna, o której nie muszę pisać, za to chcę ją nosić. Dlatego czekam na kolejny zestaw i wiem, że to nie ostatni zakup!
Zdjęcia - Maria Erikksson
To jedyna bielizna, której na sobie nie czuję. Już nie umiem się doczekać kiedy do niej wrócę.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, bo raz założona serio uzależnia :)
Usuń