Mogłabym zacząć banałem, że w modzie cenię zaskoczenia. Ale chyba nie do końca tak jest. Nie ukrywam, że w każdej oglądanej kolekcji poszukuję czegoś nowego. Mimo tego, najbardziej przemawia do mnie konsekwencja. I chociaż te dwa pojęcia absolutnie się nie wykluczają, to o odpowiednie proporcje naprawdę trudno.
"No man ever steps in the same river twice, for it's not the same river and he's not the same man" - Michał Szulc w swoim zaproszeniu na pokaz kolekcji Hold the rivers sam skierował moje myśli ku jego poprzednim projektom. Jak co sezon pojawiły się rewelacyjne kurtki i płaszcze (ryzykuję twierdzeniem, że to zwykle jedne z najciekawszych propozycji wśród polskich marek), charakterystyczne nadruki: w op-artowskiej czerni i bieli oraz malarskim multikolorze. Stylizacja od zawsze była mocną stroną Szulca (perfekcyjne warstwy!), ale tym razem miłą niespodzianką były również buty: zaprojektowane przez Michała dla marki Wojas, świetnie uzupełniały kolekcję. Nawiązań do poprzednich projektów można dostrzec naprawdę sporo - są i kuse gorsety z kolekcji jesień/zima 2011/12, i charakterystyczne ozdobne wyłogi o geometrycznym charakterze z wiosny-lato 2012. Bez względu na to, czy mowa o mocnym suwaku czy asymetrycznym wykończeniu jest niby trochę znajomo, ale coś się zmieniło. Bo wydaje mi się, że u Szulca tak kobieco jeszcze nie było. Mocne rozcięcia, dopasowane sylwetki oraz podkreślone niczym u modelek z lat 50-tych talie oglądałam z wypiekami na twarzy (chociaż wpływ mogła mieć też świetna muzyka - Zamilska i prosecco), ale nie miałam problemu z przypomnieniem sobie, na czyim pokazie siedzę. Zniknęły bluzy, luźne spodnie, kurtki o męskim kroju i szerokich ramionach. Zamiast tego jeszcze więcej zabaw fakturami (dopiero na zdjęciach widzę jak wiele ich było!), bardzo sprytnie przemycone frędzle, mocna talia i zaskakująco dużo przezroczystości. Dodanie kobiecości głównej kolekcji wydaje mi się czymś zupełnie naturalnym: odkąd Michał pracuje nad drugą linią (nieco młodszą i tańszą - SOLD), sportowo-codzienne motywy rozgościły się tam na dobre. Ale i w Hold the rivers nie mogło zabraknąć charakterystycznego dla Szulca luzu. Przypominające kolarskie, krótkie spodenki w połączeniu z kurtkami o asymetrycznych połach, słodkie garsonki (!) z odsłoniętym brzuchem i talią jeszcze bardziej widoczną dzięki mocnym suwakom, miały w sobie właśnie to, od czego zaczęłam: element zaskoczenia. Podobnie jak ostatni zestaw - nie lejąca się suknia do ziemi, długa spódnica, balowa sukienka dla gwiazd, a mocne zestawienie (spodnie, przedłużana kamizela, wysokie kozaki) w przyjemnym odcieniu bieli. I chociaż do zamykającej pokaz sukni ślubnej takiemu zestawowi daleko, to nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że klientki Michała na takie mrugnięcie okiem (do siebie i weselnych gości) jak najbardziej mogłyby sobie pozwolić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz