28 listopada 2012

Zemełka & Pirowska FW 2012

Często czuję deficyt kobiecych i codziennych (czyli nie czerwono-dywanowych) kolekcji. Myślę, że to wyjątkowo trudne zadanie - stworzyć ubrania, które wpisują się w tę kategorię, balansując gdzieś między elegancją a nonszalancją. Do głowy przychodzi mi naprawdę zaledwie kilka nazwisk, wśród morza marek i projektantów, których znam, czy kojarzę. Wśród nich na pewno znajdzie się duet Zemełka & Pirowska, który zaspokaja zachcianki tych kobiet, które gustują w dopasowanych sukienkach, i tych, które na co dzień wolą nosić luźne tuniki. Ideał? Nie wiem, ale ich propozycje na pewno są dość blisko, bo od kilku sezonów "kupuję" ich kolekcje praktycznie w całości.
Przyznaję, że ubrań z metką Zemełka&Pirowska, nigdy jeszcze nie dotykałam, ale słyszałam na ich temat wiele pozytywnych opinii. Mnie urzekają ciekawe, różnorodne materiały o bogatej fakturze, zamknięte w prostych formach. Cekinowa, "rybia" spódnica w zachwycającym odcieniu (w końcu ktoś odważył się na zabawę kolorem jesienią!) i połyskująca turkusowa sukienka kontrastują z przypominającym gadzią skórę aksamitem (!), ortalionem na bananowej parce. Oczywiście pojawiają się też typowe rozwiązania "basic" - luźne tuniki, zwykłe getry czy skromne koszule, ale właśnie to sprawia, że można założyć kilka ubrań z jednej kolekcji, nie przypominając przy tym przesadnie strojnej choinki. Chociaż pojawiło się parę ciekawych wieczorowych propozycji (np. czarna sukienka z obłędnymi plecami), najbardziej przekonuje mnie to, co skierowane jest w stronę codzienności. W  końcu cekinową spódnicę można połączyć z prostą koszulką (zawsze brakowało mi w języku polskim ładnego odpowiednika "dress it down"), a do dżinsów i tuniki dorzucić krótką, wełnianą kurtkę o charakterystycznej fakturze. Mi takie rozwiązanie bardzo się podoba. Chociaż nie sądzę, żebym w najbliższym czasie mogła pozwolić sobie na zakupy odpowiadające wielkością moim westchnieniom, na pewno będę wyczekiwać kolejnych projektów. Od kilku sezonów ten krakowski duet miło mnie zaskakuje i mam nadzieję, że taka sytuacja jeszcze długo pozostanie bez zmian.
Wszystkie zdjęcia - fot. Jacek Ura, modelka - Paulina Pajka, postprodukcja - Grzegorz Wójtowicz, makijaż - Agata Wrona, włosy - Kiki, buty - Sequin.pl. Zapraszam na fanpage oraz do sklepu projektantek.

26 listopada 2012

Brand Bible

Kiedy dziewczyny z Need For Street napisały do mnie wiadomość o Brand Bible, nie mogłam się doczekać, kiedy dotrze do mnie przesyłka. Obok takich publikacji nie przechodzę obojętnie! Wierzę, że marki, o których napisano mają w sobie potencjał i mogą stanowić solidny filar polskiej mody. Są dostępne, są kreatywne, są stosunkowo tanie - czego więcej chcieć? Popularność wszelkiego rodzaju targów tylko to potwierdza. Need for Street wychodzi więc o krok dalej, tworząc Brand Bible, czyli "pierwsze w Polsce ujęcie rodzimego rynku projektantów inspirujących się przestrzenią miejską". Cel w zasadzie jest częściowo zbieżny z celem Efektów - stworzenie pewnej mapy, wskazanie rzeczy wartych uwagi, nowych i ciekawych.
Pierwsze wrażenie? Prosty, ale świetnie zrealizowany pomysł. Podoba mi się "klimatyczne" wydanie (nie mam pojęcia, czy to właściwe dla książki słowo, ale jako pierwsze przyszło mi do głowy) i podział całości na kilka części (miły, choć krótki wstęp oraz część główna czyli clothing, jewellery, accesories, kids, design). Sama znalazłam kilka projektów, których wcześniej nie znałam  - można więc powiedzieć, że cel autorów został zrealizowany. Krótkie opisy wystarczają, by poznać charakter projektanta, chociaż trochę męczy mnie dowolność tekstu. Część z nich opisano w trzeciej, a część w pierwszej osobie liczby pojedynczej. To szczegół, ale w końcu właśnie detale wpływają na nasz odbiór. Dodatkowo, każda sylwetka opatrzona jest zdjęciem i znając większość marek mogę stwierdzić, że dobrano je wyjątkowo dobrze - na pewno mają reprezentatywny, zachęcający charakter i łatwo je skojarzyć z tym, co już widzieliśmy.
Największym problemem (i zapewne najbardziej kontrowersyjnym) jest sama selekcja. Brakuje mi bogatszego wyjaśnienia, czym taki "brand" jest, zawężenia (bądź rozszerzenia) pewnych kwestii, jak np. długość działania na rynku czy kreatywność. Przykłady? Pojawiła się tam marka Berbe, która do tej pory stworzyła tylko jedną kolekcję i zamarła (być może jeszcze odżyje, czego bardzo jej życzę), a obok - Licoreese, które prężnie funkcjonuje już od kilku dobrych lat. Jeśli chodzi o kreatywność - mam w tej kwestii poglądy, które znajdą wielu przeciwników. Czy produkcja jednego rodzaju koszulek z nadrukiem wystarczy, żeby znaleźć się w książce? Z jednej strony uważam, że jak najbardziej (o ile oczywiście nie są to kradzione z internetu "foteczki"), z drugiej - może warto podział "clothing brands" jeszcze bardziej rozbić? Przyznaję, że ciężko znaleźć sensowne rozwiązanie. Wiem za to, że brakuje mi tutaj kilku osób - chociażby Hi-End, Natalii Siebuły, czy cudownych toreb Patkas. Chyba nie ma w Polsce osoby, która znałaby wszystkie marki, zapewne nie da się też wszystkich zebrać w jednym miejscu - i tutaj wracamy chyba do potrzeby posiadania trochę wyraźniejszego klucza. Wkradła się też marka Triwa, która, przynajmniej według mojej wiedzy, z polskością nie ma za dużo wspólnego. Zdziwienie po tym szwedzkim ananasie (co za zestawienie) zniknęło, kiedy zobaczyłam przedostatnią stronę... nie zdradzę, co tam znajdziecie, powiem tylko, że lubię takie pomysły. Takie projekty także, bo ze wszystkich zbiorów polskich twórców, jakie widziałam do tej pory, ten wydaje się najlepiej przygotowany. Mam nadzieję, że doczeka się przynajmniej kilku reedycji! 
Wszystkie zdjęcia, filmik - Need For Street. Zapraszam na fanpage i stronę NFS. Więcej szczegółów na temat Brand Bible - tutaj.

23 listopada 2012

Secrets

Nie znam kobiety, która nie kocha butów. Powiem więcej - znam kilku mężczyzn, którzy kochają je równie mocno, jak ja. Można przeżyć bez sukienki i nowego swetra, ale buty? Nie muszę wymieniać czysto pragmatycznych względów, estetycznych też jest całkiem sporo. A dodatkowo, z jakichś nieopisanych, tajemniczych powodów, wyjątkowo mocno kuszą i wołają do kart kredytowych... Kiedy widzę te od Agi Prus, serce zaczyna bić szybciej - bo są i piękne, i wspaniale zrobione. Mam słabość do takiej ręcznej roboty (do Robotów Ręcznych przy okazji też!). Nie da się przejść obok nich obojętnie. Z resztą nie przeszłam, bo rok temu w Łodzi pierwszy raz zwróciłam na nie uwagę. Od tego czasu regularnie obserwuję i obiecuję sobie, że w moim posiadaniu znajdzie się przynajmniej jedna para.

Stara i mądra prawda mówi: w buty warto inwestować. Sama w to nie wierzyłam, bo przecież wszystkie baletki po połowie sezonu nadawały się do wyrzucenia, a kozaki co roku zostały skonsumowane przez zimową sól na drogach. A potem się skusiłam raz (i drugi, i trzeci...) - okazało się, że dobrze wykonane buty przetrwają i ulewę, i śnieżycę, i gorące lato. Przetrwają też stopy, co jest dość istotnym argumentem "za". Chociaż wiele par butów uśmiecha się do mnie mocno - wolę kupić jedną, świetnie wykonaną i związać się z nią na kilka lat. Dlatego też postanowiłam (w niedalekiej przyszłości) zakupić jedne z butów Agi Prus. Podoba mi się jej związanie z historią, wykorzystanie tego, co osiągnął jej dziadek (archiwalne zdjęcia na jej fanpage'u zawsze wzbudzają mój uśmiech) i nadanie temu świeżego ducha. Takie inicjatywy zawsze zyskują moją aprobatę!
Najnowszy lookbook kolekcji Secrets jest trochę mroczny i niepokojący - taka jesień też jest piękna. O urodzie butów nie muszę chyba już nawet wspominać, bo angielki z lakierowanej skóry już pokazywałam na fanpage'u - wzbudziły nie tylko mój zachwyt. Klasyczne, świetnie zrobione, ale i nowoczesne, to zdecydowanie jeden z najbardziej udanych modeli Agi. Są też dwie wersje sztybletów na obcasach, stabilne i trochę ciężkie, czyli dokładnie takie, jakie być powinny. Żałuję, że w loobooku pokazano tylko kilka modeli, bo nie mogę wyjść z podziwu, że takie cuda ktoś jeszcze robi...i to ręcznie. Mam nadzieję, że duch rękodzieła, wbrew zapowiedziom, jeszcze nie odchodzi w niepamięć. A żeby podtrzymać go przy życiu możemy wykorzystać swoją kreatywność, bo buty Agi Prus można też dowolnie skomponować i zamówić dokładnie w takim rozmiarze, jaki sobie zażyczymy (nawet, jeśli będzie to 35). Moim faworytem cały czas pozostają piękności ze zdjęcia poniżej!
Wszystkie zdjęcia - Honorata Karapuda, modelka - Marta Prus, MuA - Izabela Jahnz, włosy - HMP, ubrania - Hi-End. Zapraszam na stronę i fanpage Agi Prus.

21 listopada 2012

AnimalKingdom

Animal Kingdom to przykład na markę-strzał w dziesiątkę. Informacje o projektantce, która spełnia nasze marzenia (niekoniecznie te z dzieciństwa) o ukochanym zwierzątku, roznosiły się pocztą pantoflową. O ile dobrze pamiętam, po ubiegłorocznym FW powiedziała mi o niej Aga, polecając piękne i dostojne łosie. Pojawiły się też psy i koty, lwy, papugi i pingwiny. Teraz zamówić można praktycznie każde zwierzątko - od uroczej lamy, po zabawną świnkę. Idea jest bardzo prosta - wybieramy zawieszkę, dobieramy ozdoby, określamy kolor, grubość i długość łańcuszka i... nosimy. Spora ilość dodatków nie ułatwia zadania a bycie "projektantem" okazuje się wyzwaniem! Jest jeden problem - jak tu się zdecydować?
Mój pierwszy "animals" przybył w postaci prezentu gwiazdkowego. Niestety okazał się odrobinę za duży, przez co ciągle spadał i skazany był na ciemności mojej szuflady z biżuterią. Zdradziłam się z problemem publicznie i odezwała się do mnie właścicielka tego królestwa zwierząt - Dorota. Po małych poprawkach z bransoletką praktycznie się nie rozstaję (bywa ze mną na uczelni, w pracy i na wakacjach - mam dowody!). Nie piszę tego dla samej historii, ale dla pokazania czegoś, co wśród projektantów zdarza się niezwykle rzadko. Dorota jest prawdziwym władcą, który stoi na straży swojego biznesu (ciągłe monitorowanie to zajęcie trudne, ale warto temu poświęcić czas), dba o swoich klientów i chce dostarczyć produkt, z którego będziemy naprawdę zadowoleni. Taki, który stanie się "nasz", wyjątkowy, bez którego ciężko wyjść z domu.
Animal Kingdom miało swoje stoisko także podczas tegorocznego FW. A wraz z nim - opisywania zawsze spora kolejka. Było też wiele dodatków, które w ciągu kilku minut zmieniały się z przypadkowych elementów w gotową ozdobę. Mnie ucieszyły dwie nowości w asortymencie Animal Kingdom. Po pierwsze - kolczyki! Wyczekiwane i testowane, w końcu gotowe do przygarnięcia. Dwa modele, które powinny zadowolić wszystkie klientki (wersja przy uchu i wersja na łańcuszku). W oko wyjątkowo wpadła mi wersja "deluxe", czyli limitowana edycja bransoletek. Srebro, kamienie szlachetne i piękna, błyszcząca masa perłowa. Mniejsze i delikatniejsze niż ich starszy brat,  muszą znaleźć się w moim liście do Mikołaja. Dla mnie to kolejny strzał w dziesiątkę i mam nadzieję, że Animal Kingdom zaliczy ich jeszcze więcej, bo kompletowanie zwierzęcej rodzinki jest naprawdę bardzo przyjemne i... wciągające.
Ostatnie zdjęcie - profil Animal Kingdom, pozostałe - moje animalsy. Zapraszam na fanpage Animal Kingdom - tutaj.

19 listopada 2012

Medusa

Bardzo dawno nie wspominałam tutaj o fotografii - w zasadzie nie wiem dlaczego, bo liczba stron, które przeglądam, czasem naprawdę mnie zaskakuje (zwykle wtedy, kiedy po przejrzeniu "kilku zdjęć" mijają dwie godziny). Ostatnio wyjątkowo zaciekawiło mnie portfolio pewnej pani fotograf, ukrywającej się pod pseudonimem Medusa, która uzależniona jest od fotografii tradycyjnej. Sięga do przeszłości, omijając szerokim łukiem wszystkie ułatwienia i cyfrowe lenistwo, tworząc wyjątkowo klimatyczne, analogowe prace, w których nie brakuje mody.
Zaczęło się od prostych autoportretów, potem przyszedł czas na przeglądanie różnych prac i albumów. Na końcu tej drogi czekały aparat i klisza, oferujące zupełnie inne niż zwykła cyfrówka możliwości. Nad takimi pracami trzeba naprawdę myśleć, zastanawiać się - to chroni przed syndromem ciągłego "pstrykania" i wielu pustych zdjęć. Mnie w fotografiach Medusy urzeka to, w jaki sposób zapisuje emocje, chwile, łapie gesty i spojrzenia modelki w niedosłowny sposób. Jest w tych pracach dużo spontaniczności i szczerości, a jednocześnie całkiem sporo klimatu charakterystycznego dla zdjęć mody.W zasadzie nie wiem, co dominuje - uczucia czy ubrania? To chyba ich idealne, wyważone połączenie, które sprawia, że zdjęcia można przeglądać bez końca.
 

Sama fotografka mówi, że cały proces kreowania fotografii - od pomysłu, inspiracji, przez szukanie modelki, dobieranie stylizacji, aż po samo stworzenie zdjęcia, daje jej szczęście. I może właśnie to w tych pracach widać? Mówi się, że jeśli ktoś kocha gotować i robi to z miłością, to właśnie uczucia stanowią magiczne "coś", które zmienia smak potrawy. Myślę, że w fotografii działa podobna zasada, a to portfolio jest doskonałym na to przykładem. Nie tracę już słów - odsyłam do galerii, bo miałam naprawdę duży problem z wyborem fotografii do wpisu. Widzę tutaj duży potencjał i mam nadzieję, że wywróżę równie spory sukces.
Zapraszam na fanpage oraz bloga fotografki.

16 listopada 2012

Natalia Siebuła - Répulsion

Mam przyjemność jako pierwsza podzielić się z Wami najnowszym lookbookiem Natalii Siebuły. Z jednej strony jest mi strasznie miło i już od pierwszej sylwetki, którą Natalia podesłała mi jakiś czas temu, wiedziałam, że będzie to udana kolekcja. Z drugiej, zastanawiam się, czy jestem w stanie podejść obiektywnie do tych ubrań... szczególnie wobec uczuć, którymi darzę jej kolekcje, a które dla większości z Was są pewnie znane, bo wcale się z tym nie ukrywam. Wracając do tematu - zimowa kolekcja Répulsion (Wstręt) składa się z dziesięciu sylwetek i tak naprawdę jest tylko fragmentem, zapowiedzią większego projektu. Natalia z założenia nie podporządkowuje się dualistycznemu podziałowi na sezony, tworzy zgodnie z tym, co czuje, obserwując miasto. Tym razem to pierwsze mroźne poranki, szare, trochę samotne. Całość jest bardziej elegancka (dojrzała?) niż poprzednie projekty, trochę smutna, ale i przyciągająca. Nie wiem, czy wolno porównywać ubrania do muzyki, ale gdzieś z tyłu głowy słyszę pewien piękny kawałek Portishead i myślę, że jakoś wyjątkowo pasuje do całości.

Mam wrażenie, że kobieta, o której myśli Siebuła, walczy ze sprzecznościami. Jednocześnie próbuje wygrać z jesiennym smutkiem, podkreślając swoje kształty, broniąc się elegancją, ale chce się też ukryć, schować, otulić się warstwami materiałów. Takie kontrasty praktycznie zawsze są strzałem w dziesiątkę. Synonimem elegancji są nowe u Natalii sylwetki - ołówkowe spódnice. Chyba nigdy wcześniej nie podkreśliła tak mocno i klasycznie talii. Oczywiście są też znane z wcześniejszych projektów drapowania. Nie zabrakło charakterystycznych luźnych form, asymetrii. Pojawiają się nawet delikatne plisy na bluzce, stanowiące płynne przejście między gładkimi tkaninami a wspomnianymi drapowaniami - spójności sylwetek (zarówno wewnątrz kolekcji, jak i całej twórczości Natalii) nie da się nie zauważyć. Podoba mi się, że to krok w trochę inną stronę, ale cały czas wewnątrz pewnej znanej estetyki.

Chociaż osobiście widziałabym w swojej szafie przynajmniej połowę z dziesięciu sylwetek, jest kilka rzeczy które nie mogą dać mi spokoju. Rozumiem, że ze względu na tytuł i inspiracje, paleta barw jest mocno zawężona, ale cały czas brakuje mi koloru. Z drugiej strony, przychodzą mi na myśl kolekcje Ani Kuczyńskiej, minimalizm, który kochamy i uwielbiamy między innymi właśnie za pewną kolorystyczną wierność i skromność. Ania niezaprzeczalnie jest najważniejszą polską projektantką w tym, nazwijmy to, nurcie. Za to Siebuła szybko się uczy i nie da się ukryć, że sama z minimalizmem romansuje... po swojemu. Więc może skromna paleta barw to wcale nie zarzut? Żałuję natomiast, że w kolekcji znalazły się wyłącznie sukienki, bo czuję, że kilka par spodni czy płaszcz (cały czas pamiętam rewelacyjną pelerynę z Nuit Noire) idealnie uzupełniłoby całość. Natalia obiecała, że Répulsion to zimowy wstęp do większego projektu. Oczywiście wyczekuję dalszych kroków, ale teraz pozostało mi tylko zaprosić Was do obejrzenia lookbooka obecnej kolekcji.
Wszystkie zdjęcia - Piotr Czyż, modelka - Jennifer Dzieło, makijaż - Agata Głogowska. Specjalne podziękowania dla Pana Krzysztofa za udostępnienie przestrzeni. Kontakt z projektantką oraz zamówienia - zapraszam na profil Natalii Siebuły na Facebooku. Po kliknięciu w zdjęcie - dostęp do większego rozmiaru fotografii.

12 listopada 2012

Fancy Fall

Kocham biżuterię i podziwiam jej sezonowość - pisałam to już kilka razy, napiszę kolejny, bo moje uczucia w tej kwestii są dość stałe. Tym razem coś wybitnie jesiennego. Kolory i materiały kojarzą mi się z tym, na co stać przełom września i października. To zamknięta w bransoletach złota polska jesień, pełna pięknych kolorów, od gasnących powoli zieleni, przez wszystkie odcienie żółtego, pomarańczowego i czerwonego, aż do ciemnych brązów. Prosto? Tak, ale właśnie w tym tkwi siła tych projektów.
Fancy Me wszyscy znają - sama pisałam o tej marce już dwa (tu i tu) razy. Myślę, że warto do niej wrócić, szczególnie, kiedy za oknem tak szybko robi się ciemno, a dni są krótkie, szare i ponure. W tych małych bransoletkach zamknięto choć trochę wspomnianej pięknej jesieni. Typowa paleta barw została wzbogacona o błysk w postaci dodatków. Są indiańskie piórka (długie westchnienie za latem, czy miłość do sów... jak na rysunku powyżej?) i złote elementy w kilku kształtach. Żałuję tylko, że ta jesienna mini kolekcja jest naprawdę bardzo "mini", bo nie zaszkodziłoby jej kilka dodatkowych fasonów. Staram się nie narzekać i czekam na edycję zimową!
Wszystkie zdjęcia - Anka Zarzycka, Ministerstwo Kawy, modelki - Jessica, Kasia. Zapraszam na fanpage Fancy Me.

10 listopada 2012

Endless Summer

Pokazu Robotów Ręcznych wyczekiwałam od momentu, kiedy Marta pierwszy raz zdradziła mi, że zaprezentuje swoją markę na Alei Projektantów. Zadanie było ambitne - zadebiutować w Łodzi włóczką na sezon wiosna/lato. A na dodatek, jak sama nazwa (RR) wskazuje, wykonać całą pracę ręcznie, przy okazji przygotowując kolekcję jesień/zima, o której pisałam jakiś czas temu. Nie potrafię obiektywnie opisać tych niecałych dziesięciu minut, które RR w Łodzi stworzyły godzinami (tygodniami?) dziergania. Według mnie ponownie udało im się pokazać swój charakter. Swojski, bez zadęcia, bez celebrytów, bez kontrowersji, bez przesady. Nie będę udawać - nie byłam pokazem podekscytowana tak, jak choćby ostatnio opisywaną premierą Violent. Ale odezwało się odprężenie (!) i skrawek mojej romantycznej duszy - w opisie kolekcji znajduję słowa: "Słońce, miłość, ciepły deszcz, gorący piasek, nieśmiałe spojrzenie, zimne morze, ciepły wiatr, splecione dłonie...". I dokładnie do tych samych chwil i wspomnień na osiem minut przeniosło mnie Endless Summer.
Było romantycznie, przejdźmy więc do trochę bardziej przyziemnych spraw. Hitem kolekcji na pewno stanie się dziergana kopertówka na łańcuszku - pierwsze modele znalazły już swoje właścicielki, więc już teraz warto zapisać się na listę oczekujących. Podoba mi się też, że pojawiły się stroje kąpielowe - na szczęście nie wymęczony model bikini, ale piękne, jednoczęściowe kostiumy, z jeszcze piękniejszymi, głębokimi dekoltami na plecach. Niestety nie ma ich na zdjęciach, dlatego warto wrócić do relacji video (tutaj). O tym, że RR jak zwykle pokazały świetnie zrobione swetry nie muszę chyba wspominać. Tym razem dołączyły do nich kuse sukienki (noszone na gołe ciało kojarzą mi się z nadmorskimi wyprawami pod koniec sierpnia...i znów się rozmarzyłam). Jedwabne bluzki bazują na najprostszej, ale chyba najbardziej efektownej zasadzie - połączeniu przeciwieństw. Tym razem lejący się, cienki materiał zestawiono z grubymi, ozdobnymi ściągaczami. Najmniej spodobały mi się baskinki - pierwiastek troczkowo-urokliwy był tutaj celowy, ale... mam wrażenie, że brakowało im trochę sztywności, bardziej zdecydowanej formy. Nie obraziłabym się za kilka dodatkowych kolorów, ale przy tegorocznym, porażającym ataku dziwnych beżoodcieni, szarość połączona z kolorem miętowych lodów, wydaje mi się zadowalająca. Całokształt? Bardzo "robotowy" (przy okazji - konsternacja przy odmianie nazwy marki - bezcenne!), nastrojowy, romantyczno-wakacyjny. Dokładnie taki, jaki miał być.
Wszystkie zdjęcia - Marek Makowski. Pełna fotorelacja - tutaj. Zapraszam na fanpage i stronę RR.